Wczorajszego dni kiedy karmiłem Juanitę przeżyłem straszny stres! Postanowiłem wieczorem, że nakarmię mojego Lancetogłowa meksykańskiego nowo nabytymi oseskami... Jak zwykle rozmroziłem je w ciepłej wodzie i po osuszeniu podałem pierwszego... Juanita nie miała żadnych oporów przed schwytaniem karmówki w pyszczek i schrupaniem kolacji. Połknęła tego oseska bez żadnych problemów. kiedy zobaczyłem, że kluska pokarmu wpadła do żołądka... Otworzyłem terrarium i podałem kolejnego... Troszkę większego ale nie za dużo... Juanita przez chwilę popatrzyła... Gdy nagle... Aż mi się zimno w momencie zrobiło...
...Juanita nagle zadrżała... Jakiś dziwny skurcz nią wstrząsnął... Wybrzuszenie na brzuchu mojej wężycy, to które świadczy o spożytym posiłku nagle zaczęło się przesuwać nie w tym kierunku co powinno... Pomyślałem, że dzieje się coś strasznego... Że moja kochana Juanita zaczyna wymiotować... No fakt... Zacząć zaczęła... Ale karmówka zbliżyła się niebezpiecznie do gardła... Mój Lampropeltis mexicana mexicana już uchylił pysk... Zastygł bez ruchu... Chwila oczekiwania... Cały już się chyba trząsłem... Przypuszczam, że i twarz się blado zielona zrobiła. Juanita otworzyła pysk na oścież, ziewnęła i... Co za szczęście osesek znowu podjął właściwy kierunek podróży... A Juanita bez zastanowienia zabrała się za drugiego oseska... Normalnie go połknęła... Posiedziała chwilę... Jeszcze sprawdziłem czy przypadkiem nie zechce trzeciego... Nie chciała... I poszła sobie spać... Teraz ona sobie smacznie wypoczywa na kupie mchu... A ja dalej jestem w nerwach i oczekuję pierwszej kupy po jedzeniu tak by być pewnym, że jedzenie się przyjęło...
Jestem strasznie wrażliwy na punkcie jedzenia... Ale nie ma się co dziwić... Z moimi wężowymi przejściami każdy by tak miał...