Czwartek, września 30. 2010
WYLINKOWE KOMPLIKACJE
Przedwczoraj czyli we wtorek Juanita zrzuciła wylinkę. Wylinka zeszła w całości i była prawie cała. Obejrzałem ją dokładnie. Okulary były w porządku... zeszły. Nie za bardzo mogłem stwierdzić czy wszytko zeszło z pyska bo oskórek był mocno porozrywany w okolicach nosa... Na szczęście jak zwykle po wylince skontrolowałem wrażliwe miejsca u węży... Między innymi końcówkę ogona, okolice kloaki no i oczywiście pysk... I o mało nie przegapiłem trzech łusek na samym szczycie pyska... Tuż pod nosem środkowe łuski miały jakieś takie dziwne zabarwienie... Przyglądnąłem się im dokładniej i... Połapałem się, że tam wylinka nie zeszła... Nie wiem czemu... Zwykle nie było z linieniem nigdy żadnych problemów... Trochę się tym zestresowałem... Pomyślałem sobie jak to teraz usunąć... No nic trzeba było dokonać operacji... Przyniosłem sobie mokry ręcznik papierowy... Bardzo mokry i zacząłem najpierw przykładać do pyska Juanity... Nie wiem czy wiedziała, że moje działanie ma jej przynieść tylko same korzyści ale prawdę powiedziawszy współpracowała ze mną idealnie... Nawet ani razu nie cofnęła pyska... Po jakimś czasie kiedy już stwierdziłem, że stary oskórek jest wystarczająco namoknięty delikatnie zacząłem ścierać stare łuski... Po trzech czy czterech przetarciach wstrętny kawałek odpadł... A Juanita szczęśliwa poszła na moje ramiona na spacer....
Zamieścił mkey
w Lampropeltis mexicana mexicana, Wąż, Wylinka węża, Zachowania węża
o
21:31
| Brak komentarzy
| Brak Śladów
Poniedziałek, września 20. 2010
JESIENNY WĄŻ
Nadeszła jesień, a z nią zmiany nadeszły też... Postanowiłem dostosować terrarium mojej Juanity tez trochę zmienić... Zrobić coś na kształt jesiennego wystroju. Co prawda nie mam sztucznych liści w jesiennych barwach. To znaczy już nie mam bo stare liście, które były kiedyś w terrarium już niestety nie nadają się do niczego... Zostało tylko kilka pojedynczych liści. W związku z tym wymyśliłem sobie, że się wybiorę do lasku w poszukiwaniu zeschłych liści, a że szkoda przepuścić taką okazję oprócz liści przyniosłem do domu nowe zapasy mchu. Zabrałem się najpierw za przygotowywanie mchu...Pierwszą partię wypłukałem porządnie w wodzie tak by cały piasek czy ziemia spłynęły daleko... daleko... Potem mech gotowałem przez jakiś czas w wodzie... Niestety efekt mi nie przypadł do gustu... Po gotowaniu traci kolor i nie wygląda świeżo... Zastosowałem więc inną metodę myślę, że może nawet skuteczniejszą jeżeli chodzi o odkażenie i pozbycie się pasażerów na gapę... Po wypłukaniu drugiej partii mchu wygrzałem go w kuchence mikrofalowej tak aż wysechł... Po takim zabiegu nawet najtwardsze robale nie mają szans...Po przygotowaniu mchu wypłukałem i wygotowałem zeschnięte liście... Potem tak jak mech do kuchenki aż do wyschnięcia... Jeszcze sobie trochę kory z sosny też przepuściłem przez zabiegi odkażająco dezynsekcyjne... Kiedy już miałem wszystko gotowe wyciągnąłem mojego Lancetogłowa meksykańskiego z terrarium - Juanita poszła na ten cza pod opiekę mego syna. Zabrałem się za usuwanie starego podłoża i mchu... Potem całe terrarium odkurzyłem i wymyłem najbardziej newralgiczne miejsca... Te właśnie miejsca gdzie Juanita załatwia swoje potrzeby fizjologiczne inie chodzi tu bynajmniej o jedzenie... kiedy już było czysto i pachnąco wsypałem korę na podłogę... Prawie cztery centymetry... Wyłożyłem kryjówki mchem i to wieloma warstwami... Jedną kryjówkę przykryłem normalnie kora z dębu korkowego ale za to drugą zasypałem liśćmi... Jeszcze trochę mchu na półki do wygrzewania i Juanita wróciła do terrarium...
Jak zwykle musiała każde miejsce dokładnie sprawdzić ... Przekopywała się przez mech... przez korę sosnową... Była dosłownie wszędzie... Po całej tej inspekcji jednak poszła na półkę, która tez została wyłożona świeżym mchem i ułożyła się do snu... A to dlatego, że zaczyna się po raz kolejny przygotowywać do linienia... Już nawet kolor ma taki ciemny jakby się wymalowała węglem... Teraz tam sobie leży i zbiera siły na zrzucanie wylinki...
A ja? A ja właśnie to piszę...
Jak zwykle musiała każde miejsce dokładnie sprawdzić ... Przekopywała się przez mech... przez korę sosnową... Była dosłownie wszędzie... Po całej tej inspekcji jednak poszła na półkę, która tez została wyłożona świeżym mchem i ułożyła się do snu... A to dlatego, że zaczyna się po raz kolejny przygotowywać do linienia... Już nawet kolor ma taki ciemny jakby się wymalowała węglem... Teraz tam sobie leży i zbiera siły na zrzucanie wylinki...
A ja? A ja właśnie to piszę...
Zamieścił mkey
w Lancetogłów meksykański, Terrarium i osprzęt, Zachowania węża
o
23:59
| Brak komentarzy
| Brak Śladów
Wtorek, września 14. 2010
WIELKIE WAŻENIE WĘŻA
Dzisiaj wreszcie zabrałem się za pomiary mojej Juanity. Najpierw wielkie przygotowania czyli podróż do sklepu w celu zakupu wagi. Przy okazji wstąpiłem do innego sklepu i kupiłem wielki worek kory sosnowej... Pomyślałem, że po obróbce może się przydać do terrarium... Po powrocie do domu zawołałem mojego Lancetogłowa meksykańskiego... Juanita jak zwykle ochoczo wskoczyła na moje ręce. Na wadze postawiłem taką dziwną miskę plastikową , wytarowałem urządzenie i wsadziłem do michy... Na początku wcale nie miała tam zamiaru wchodzić ale po chwili stwierdziła, ż można trochę pomyszkować na dnie... Tymczasem ja z zainteresowaniem obserwowałem przeskakujące cyferki na wyświetlaczu... Kiedy się ustabilizowały odczyt wyniósł: 312 gramów... Póki co nie wiem jeszcze czy to dobrze czy źle... Potem zmierzyłem swoją wężycę... Długość mojego Lampropeltisa mexicana mexicana wyniosła aż czy tylko dziewięćdziesiąt centymetrów... Zastanawiam się czy stosunek jej długości do wagi jest właściwy bo jakoś mi się wydaje, że Juanita jest zbyt spasiona...
Po mierzeniu i ważeniu zabrałem się za korę... Najpierw wrzuciłem do gara z wodą mieszałem i mieszałem aż to co najbardziej syfiaste opadło na dno... To co pływało przerzuciłem do durszlaka czy jak kto woli cedzaka i płukałem dosyć mocno... To co dobre wrzuciłem do gara i po zalaniu wodą wygotowałem... Znowu krótkie płukanie i na koniec "korę właściwą", która pływała po wierzchy przełożyłem do kuchenki mikrofalowej gdzie poddana została całkowitemu oczyszczeniu biologicznemu... No i przez to szybciej wyschła...
Kiedy wrzuciłem nową korę do terrarium Juanita nie mogła się powstrzymać od harców... Od razu wszystko przekopała wzdłuż i wszerz... Ale miała zabawę... Wąchanie... Kopanie... Ech... Wspaniała niespodzianka dla Juanity...
Po mierzeniu i ważeniu zabrałem się za korę... Najpierw wrzuciłem do gara z wodą mieszałem i mieszałem aż to co najbardziej syfiaste opadło na dno... To co pływało przerzuciłem do durszlaka czy jak kto woli cedzaka i płukałem dosyć mocno... To co dobre wrzuciłem do gara i po zalaniu wodą wygotowałem... Znowu krótkie płukanie i na koniec "korę właściwą", która pływała po wierzchy przełożyłem do kuchenki mikrofalowej gdzie poddana została całkowitemu oczyszczeniu biologicznemu... No i przez to szybciej wyschła...
Kiedy wrzuciłem nową korę do terrarium Juanita nie mogła się powstrzymać od harców... Od razu wszystko przekopała wzdłuż i wszerz... Ale miała zabawę... Wąchanie... Kopanie... Ech... Wspaniała niespodzianka dla Juanity...
Zamieścił mkey
w Lancetogłów meksykański, Terrarium i osprzęt, Wąż, Ważenie węża, Zachowania węża
o
21:17
| Brak komentarzy
| Brak Śladów
Niedziela, września 12. 2010
SPRZĄTANIE... WYPROWADZANIE...
Długo nic nie pisałem o Juanicie bo miałem pewne sprawy... ważne, które mi nie pozwalały się skupić... Ostatnio Juanita dostała jeść w środę i wczoraj po posiłku zaczęła spacerować, a dokładniej to już wczoraj zrobiła kupę... Dzisiaj postanowiłem jej trochę posprzątać w terrarium. W szczególności właśnie w związku z wczorajszą kupką, z której trochę śmieci pozostało na podłodze... Tak więc było postanowione... Sprzątanie i spacerek... Wyciągnąłem Juanitę, założyłem ją sobie na szyję i zająłem się sprzątaniem. Usunąłem stare podłoże... Odkurzyłem podłogę... Wymyłem... No i dałem świeże trociny z topoli osiki... Po sprzątaniu dałem Juanitę z powrotem do terrarium... Ale ona i tak nie chciała tam siedzieć więc ją znowu wziąłem na szyję i tak z nią chodziłem po domu, a ona po mnie... Kiedy już się wyhasała wróciła do domku. Z tym, że niestety znowu zrobiła kupę... Chyba jakoś tak na złość mi albo... Nie wiem... Musiałem znowu posprzątać bo smrodek od razu się uniósł taki, że szkoda gadać... Juanita tym czasem obserwowała moje starania o świeży zapach, a potem poszła się położyć w kącie gdzie sobie teraz leży i ogląda co w domu piszczy...
Zamieścił mkey
w Karmienie węża, Lancetogłów meksykański, Wąż, Zachowania węża
o
17:51
| Brak komentarzy
| Brak Śladów
(Strona 1 z 1, łącznie 4 wpisów)