Piątek, lipca 1. 2011
TO I OWO...
Cóż mam rzec na wytłumaczenie mojego długiego milczenia w sprawie Juanity? Sam nie wiem co to... Może brak czasu... Może brak siły... A może brak po prosty natchnienia do dzielenia się potokiem słów o swojej księżnej Juanicie... Jedno mogę powiedzieć z czystym sumieniem... Może i o niej długo nie pisałem ale samej wężycy nie zaniedbywałem....
Tak teraz w wielkim skrócie cóż ciekawego...
Od ostatniego postu Juanita przeszła dwie wylinki... Parę razy jadła... W czasie ostatnich upałów brałem ją ze sobą na spacer po ogródku... Podczas jednego spaceru wpadłem na pomysł policzenia jaki dystans pokona mój Lancetogłów meksykański... Wyszło mi prawie pół kilometra... I to nie było jakiś tam dla niej wysiłek... Po prostu sobie spokojnie spacerowała i zwiedzała zakamarki... Trochę buszowała na skalniku trochę po chodniku, a nawet wspięła się na dwumetrowy bez... Tam sobie zawisła i obserwowała psy i koty hasające poniżej... Była wyraźnie nimi zainteresowana... Podczas jej spaceru zauważyłem, że jej ulubionym miejscem jest mieszanina igliwia i trawy pod sosną... Często tam sobie przystawała i odpoczywała z dala od żaru słonecznego...
Innego dnia zrobiłem Juanicie taki mały labirynt z różnych pieńków i liści w niewielkim zagłębieniu w trawniku gdzie akurat zebrała się woda podczas podlewania trawnika... Juanita czuła się tam jak w zamku raz wyglądała z jednej strony to znowu z drugiej... A że było bardzo ale to bardzo gorąco w ten dzień moja wężyca od czasu do czasu przemierzała wspomnianą wcześniej kałużę gdzie była w miarę chłodna woda...
Wracam teraz do bardziej aktualnych spraw...
Tydzień temu byłem w górach skąd przywiozłem wspaniały mech dla Juanity... Według mnie bardzo się jej spodobał bo często albo na nim, a raczej w nim śpi albo buszuje... Fajna sprawa... Jeszcze mi się przypomniało, że z pewną obawą wyjeżdżałem bo akurat na dzień przed wyjazdem spaliła się w terrarium żarówka grzewcza... Na szczęście nie wpłynęło to na kondycję mojego Lancetogłowa meksykańskiego. Żarówkę kupiłem dopiero po powrocie. Podczas mojej nieobecności Juanita zdecydowała się na przygotowania do wylinki i właśnie dzisiaj ją zrzuciła tak śmiesznie zrolowaną jak obwarzanek... Oczywiście rozwinąłem i dołączyłem do mojej kolekcji "ubranek" Juanity...
Jak to bywa po wylince wieczorem dzisiaj podałem Juanicie na kolację sporą mysz masto, którą pochłonęła by za chwilę pójść na półeczkę trawić w spokoju jedzonko...
Zamieścił mkey
w Karmienie węża, Wylinka węża, Zachowania węża
o
22:09
| Brak komentarzy
| Brak Śladów
Komentarze
Wyświetl komentarze jako
(Płasko | Wątki)
Dodaj komentarz