Z poniedziałku na wtorek Juanita obdarowała mnie sercem z własnego ciała. Podczas swojej wędrówki po Wężowym Zakątku zrobiła sobie przerwę w galerii widokowej, gdzie ułożyła się w wielce wymowny wzór. Czyżby chciał w ten sposób coś mi powiedzieć? Czy może wyrazić swoją wdzięczność za moje poświęcenie w opiece nad moją podopieczną? Jakiekolwiek były to motywy to efekt był piękny co widać na zdjęciu. Z tej pozycji mój Lampropeltis mexicana mexicana prowadził intensywne obserwacje terenu za granicą Wężowego Zakątka. Stamtąd najlepiej widać. Innym punktem widokowym i dobrym miejscem na oczekiwanie na posiłek jest taras na dachu jej schronienia...
...Tam właśnie dzisiaj oczekiwała przyczajona niczym kot na swoje małe conieco. Oczywiście jeżeli dzisiejszą pierwszą porcję można nazwać małą... Pierwszy dzisiejszy osesek był gigantem wśród osesków mysich jakie do tej pory podawałem Juanicie. W zasadzie to rozmroziłem go bez większego przekonania. Nie spodziewałem się żadnego zainteresowania poza takim jak kiedyś kiedy mój Lancetogłów meksykański ze strachem zaatakował dużą karmówkę i od razu uciekł ze strachem. Tym razem nie było widać żadnych oznak zaniepokojenia, a tym bardziej strachu. W oczach mojej meksykanki widać było tylko blask zainteresowania i chęci odebrania posiłku jak najszybciej. Podałem go jej moją tajną metodą - nogami do węża... Jednak tym razem mój Meksykański wąż królewski zaatakował pysk mysiego malucha. Wyglądało to tak jak by był oto wynikiem przemyślanej strategi wymagającej jak najszybszego zamknięcia ust ofierze. Oczywiście wspomniana ofiara już wcześnie została "uśpiona" za pomocą dwutlenku węgla i zamrożona dla dogodzenia wybrednemu podniebieniu Juanity. Bardzo sprawnie swoją pierwszą porcję pochłonęła by przyczajać się na następną...
Kolejna porcja już nie należała do największych. Żartowałem, że teraz to już tylko
krewetki koktajlowe pozostały w karcie dań. Nie zaskoczyło mnie że nie pogardziła takimi okruszkami. Jak widać było po
Juanicie nie tylko nie pogardziła ale i była bardzo zadowolona z kolejnych porcji.
Co ciekawe... Podczas karmienia mój
Lancetogłów meksykański nie opuszczał nawet na krok dachu swojego schronienia. Siedziała tam jak myśliwy na
ambonie czekając kiedy kolejna zwierzyna łowna pojawi się w zasięgu wzroku... Chyba przez tą pierwszą karmówkę nie miała zamiaru opuścić swojego tarasu. Wyglądała na takiego pozytywnego lenia. Ja jej sie nie dziwię bo mi by się też nie chciało specjalnie ruszać tym bardziej, że jedzenie pod sam nos podstawiają.
Po jedzeniu
Juanita stwierdziła, że najlepszym miejscem na trawienie i wchłanianie będzie konar weszła na niego.Widać było, że jej jakoś niewygodnie bo ciężki żołądek przyciągał do ziemi. Zeszła więc i prosto popędziła do schronienia by wypoczywać...