Nie dane mi było dziś uczestniczyć w zrzucaniu wylinki mojego Meksykańskiego węża królewskiego. Jakby na złość, że przez ostatni tydzień sumiennie podglądałem swego węża to Juanita stwierdziła, że zrobi to bez świadków. Więc korzystając z tego, że dzisiaj nikogo nie było w domu wyszła sobie na spacerek, by zostawić kolejną wylinkę do naszej domowej kolekcji. Niech jej będzie... Może właśnie taka chwila prywatności była potrzebna... Ale nawet nie dostąpiłem zaszczytu wyciągnięcia wylinki z Wężowego Zakątka bo syn ją wyciągnął zanim wróciłem z pracy... Musiałem sie wiec pocieszyć chociaż karmieniem...
Środa, czerwca 10. 2009
CZWARTA FAZA WYLINKI - NIE DAŁA POPATRZEĆ
...A było na co patrzeć. Na początek Juanita wyszła na spacer wyraźnie dając do zrozumienia, że nie chodzi ot tak sobie bez celu, tylko szyka czegoś co można by było sobie schrupać na kolację. Szukała wszędzie... Pod kamykami... Pod liśćmi... W kryjówkach... Dosłownie wszędzie... Spodziewając się jakiejś niespodzianki... A tam niestety nic nie było... No no niby skąd? Przecież w jej Wężowym Zakątku nie mieszka żadna mysia rodzinka która byłaby skłonna służyć mojemu Lancetogłowowi meksykańskiemu jako stałe źródło przekąsek...
Juanita w kwesti żywienia jest niejako skazana na mnie i dostawy mrożonek do sklepu zoologicznego... Co prawda nie musiała się martwić brakiem zapasów mrożonych mysich osesków bo w zamrażarce od jakiegoś czasu posiłek czekał aż skończy proces linienia...
W trakcie kiedy kolacja się rozmrażała (rozmrażam w ciepłej wodzie) ja obserwowałem co tam Juanita sobie porabia. Kiedy mnie zauważyła od razu podeszła bliżej i z zainteresowaniem wywijała językiem wąchając czy nie jest już czas na posiłek. No niestety musiała trochę poczekać bo nie można zimnego pokarmu podawać ale ona chyba tego nie rozumiała... Bardzo wyraźnie prosiła się o coś do jedzenia bo wiadomo, że przed zrzucaniem wylinki węże przechodzą taki mały post i są dosyć głodne. A wygłodzenie Juanity było bezsporne... Kiedy już podawałem jej pierwszego oseska to jeszcze mi go wyrwała z pincety w powietrzu. Nie dała go nawet położyć na podłożu. Z takim zapałem się za niego zabrała, że aż miło było patrzeć na jej apetyt. Po połknięciu pierwszego tak fajnie stawała słupka, że wyglądało to jakby prosiła o jeszcze. No i wiadomo, że się doprosiła... Następnego też wyrwała mi i tak szybko się za niego zabrała, ze nawet sie nie spostrzegłem kiedy zniknął w jej żołądku... Dopiero do trzeciej porcji zabrała się jak koneser.... Podskubywała za uszy to za ogon by dopiero po dłuższym czasie obwąchiwania wreszcie go chwycić swym pyszczkiem i zakończyć pyszną kolację. Od razu było wiadomo, że jej tyle wystarczy... Nawet za długo nie łazikowała po jedzeniu tylko poprawiła sobie szczęki... Obwąchała miejsce gdzie był ostatni osesek i powolutku się wtoczyła do domku bez nawilżania i trochę chłodniejszego niż wylinkowy...
Przy okazji... Zauważyłem, że bardzo urosła głowa moje Juanity. Teraz będzie pewnie nadganiać resztą ciała...