Bo i czymże jest tak mały posiłek złożony z dwóch osesków szczurzych dla tak wielkiego węża jakim jest Juanita mój Lampropeltis mexicana mexicana? No właśnie czym? Wydaje mi się, że raczej niczym... Już dzień po zjedzeniu tej małej przekąski mój Lancetogłów meksykański opuścił swoją kryjówkę by ruszyć na łowy... Niestety byłem na to nie przygotowany więc czym się te łowy mogły zakończyć jak nie fiaskiem... Chociaż spacer po "Wężowym Zakątku" nie do końca był bezowocny jeżeli wydalenie w poidle można nazwać owocem... Oczywiście jest to owoc, a zarazem skutek przyczyny jaką jest spożywanie pokarmu... Co wejdzie przodem powinno wyjść... spod ogona... Taka jest kolej rzeczy... Tak chciała Natura... Chociaż u jamochłonów wyraźnie się Matce Naturze coś pochrzaniło ale nikt nie jest doskonały...
Poniedziałek, września 21. 2009
MARNOŚĆ NAD MARNOŚCIAMI...
Komentarze
Wyświetl komentarze jako
(Płasko | Wątki)
Dodaj komentarz