Tak jak przypuszczałem Juanita ma bardzo dokładnie wyznaczoną górną granicę wielkości karmówki. Jak wcześniej pisałem, zaraz po wylince nie chciała zjeść dorosłej, mrożonej myszy. Najpierw myślałem, że to może być problem związany z "żywotnością" pokarmu. Tym bardziej, że kiedy mój Lancetogłów meksykański miał tak zwany młodzieńczy post jedynym rozwiązaniem problemu stało się przejście na pokarm żywy. Jak wiadomo takie rozwiązanie jest nie dość, że kłopotliwe to jeszcze niemiłe. Ja osobiście nie przepadam za takim karmieniem. Ale cóż było poradzić jeżeli nic innego nie pomagało? O czym parę dni temu pisałem: na drugi dzień po wylince poszedłem kupić coś mniejszego niż myszki, które posiadałem mrożone... No i kupiłem ale podałem karmówkę kiedy jeszcze była ciepła... To mogło dawać do myślenia, że to uchodzące życie podziałało na apetyt mojego Lampropeltisa mexicana mexicana bo wciągnęła ją w trybie ekspresowym... I właśnie dzisiaj znowu próbowałem karmić Juanitę... Wyciągnąłem z zamrażarki mysz (oczywiście te same co wcześniej już miałem), rozmroziłem....
Niedziela, września 20. 2009
PROBLEMY Z WIELKOŚCIĄ
... i podałem. Niestety Juanita za bardzo sie nie przejęła tym, że kolację podano. Muszę jeszcze nadmienić, że już mój wąż miał ochotę na małe co nieco... Kombinowałem przesuwałem... podsuwałem... uciekałem myszą, a moja wężyca jakby ślepa i głucha, a w dodatku pozbawiona węchu... A dokładnie to powąchała, popatrzyła i... W tył zwrot... Raczej nie ma ochoty tego zjeść co ma na "talerzu"... Pomyślałem sobie, że jednak Juanicie się raczej marzy coś na ząb co jeszcze ma bijące serce w sobie... No tak ale skąd pod wieczór coś takiego zdobyć... No w Katowicach na pewno już nie ma na to szans... Więc karmienie żywym pokarmem na pewno trzeba by odłożyć na kiedy indziej. No przynajmniej do jutra kiedy to się będę mógł zaopatrzyć w żywe myszy...
Ale pomyślałem sobie może jednak nie jest to problem żywieniowy związany z żywymi ofiarami... Pamiętam, że jak kiedyś Juanitę karmiłem żywymi oseskami mysimi to miałem spory problem z dopasowaniem wielkości pokarmu. Często zdarzało się, że kiedy przynosiłem oseski do domu to jednak były ciut za duże dla mojej wężycy... Oj ile się nabiegałem po sklepach żeby zdobyć takie idealne... No i właśnie wspominając te stare problemy wpadłem na pomysł, że może w wielkości jest sedno sprawy... Jako, że zapobiegliwy troszkę byłem to kiedy kupowałem małą, żywą myszkę to nie omieszkałem się też zabezpieczyć i kupiłem dodatkowo dwa oseski szczurze. Tak na wszelki wypadek... No i wypadek się zdarzył może nie wszelki ale odpowiedni... Po nieudanej próbie karmienia mrożoną myszą rozmroziłem owe dwa oseski... I podałem...
Cóż wiedziałem (no może nie wiedziałem ale miałem nadzieję), że na Juanitę można liczyć... Wystrzeliła i połknęła pierwszego... Na prawdę wessała go jak makaron... To podałem drugiego... Tak kłapnęła paszczą, że już od samego uderzenia osesek był w połowie zjedzony (lub jak kto woli w połowie niezjedzony). Dwa ruchy szczęk i przełyku i po osesku nawet wspomnienie nie pozostało ale za to apetyt wrócił... Z tym, że już mysz została ponownie zamrożona...
Trudno nie zawsze sie je ile się chce... Następnym razem... Myślę że w czwartek już się zaopatrzę w mniejsze myszki... Tak żeby Juanicie dogodzić...
Jak na razie to moja pupilka musi się obejść ze smakiem... Podrażniona tylko oseskami nawet nie poszła spać tylko siedzi i czeka na coś smacznego ale niestety musi dalej czekać... Chociaż jak tak dalej będzie... "prosić" to kto wie może jutro albo we wtorek mi się pójdzie do sklepu... Zobaczymy...